Tajemnica jest słodka. Mój Bracie, posiadłeś ją. Dlatego czułeś radość, gdy w czasie, jak otrzymywałeś najwyższy stopień, dali Ci przywdziać fartuch Ucznia. Odetchnąłeś z ulgą, bo czułeś już wcześniej, że w tym Zakonie wszyscy terminujemy u Nieznanego Mistrza.
Tajemnica odżywia Twoją duszę, jest jak balsam lub kadzidło. Leczy zmysły, daje schronienie i wygodę. Właściwie Ty nie posiadłeś jej - to ona posiadła Ciebie - inaczej byłaby tylko odbiciem odbicia.
Żyjesz tajemnicą, wiedząc, że nie możesz jej zdradzić - bo właściwe słowo zaginęło i pozostawiło kalambury, które Ty połączyłeś w jedno (sym bolein) i uformowałeś się w Świątynię, która przyjęła Płomienną Deltę.
Dziękuję, Bracie, że mogłem Cię poznać - jesteś Mistrzem wśród ludzi. Chaos nie jest Ci straszny, bo sam wyłaniasz z niego porządek. Szukałeś Światła - teraz sam je dajesz... A Świat(ło) jest miejscem, w którym ukryto Słowo.
Warszawa, 21. II 2010 e.v.
Sol Niger Patrae Aeternae
środa, 28 kwietnia 2010
niedziela, 14 lutego 2010
Masoni a Templariusze - jako punkt wyjścia do dalekiej dygresji o inicjacji
Ze statystyk blogu wynika, że jesteśmy czytani już w 15 krajach! To co już pisałem, podtrzymuję - nowe notki będą się pojawiać minimum raz na dwa tygodnie, średnio raz w tygodniu. Dziś kontynuuję odpisywanie na pytania zadane przez Czytelników - i czekam na nowe!
Jedno z pytań zadało niezależnie dwóch Czytelników, a dotyczy ono relacji Wolnomularstwa do Zakonu Templariuszy. Po części, wędrując po kilku poziomach dygresji, nawiążę do pytania o pożytki płynące z uczestnictwa w rytuale wolnomularskim.
- Najpierw chcę panu zadać pytanie, panie Bartoszu(mogę po imieniu?), dotczące konsekwencji jednej z teorii powstania wolnomularstwa. Mówi ona, że wolnomularstwo powstało z przekształcenie się, niszczonego przez francuzów, zakonu templariuszy, którego członkowie przysięgali życie w ubóstwie. Zakon posiadał olbrzymi majątek, ale poszczególni członkowie byli faktycznie ubodzy. Czy istnieje tutaj spójność pomiędzy tymi dwoma zakonami? Czy wolnomularze też są podporządkowani takim regułom?
Proszę swobodnie pisać po imieniu. Na samym wstępie trzeba zaznaczyć, że templariuszowskie pochodzenie wolnomularstwa jest spekulacją opartą na poszlakach. Naukowcy (również wolnomularze), którzy najbardziej skrupulatnie podchodzą do standardów naukowych, jasno mówią, że nie istnieją żadne dowody wskazujące na prawdziwość tej legendy. Istnieje natomiast rzesza naukowców oraz amatorów, którzy formułują tego typu teorie w oparciu o poszlaki, przemawiające na jej korzyść. Najbardziej znaną pozycją, szczegółowo badającą tę teorię jest książka "Zrodzeni z krwi" Johna Robinsona. Inni autorzy posuwają się do znacznie bardziej fantastycznych teorii, np. rodowodu masonerii w misteriach starożytnego Egiptu.
Oficjanie wolnomularstwo mówi jedynie o swojej dowiedzionej i udokumentowanej historii, która formalnie zaczęła się 24 czerwca 1717 roku, a także o dokumentach wskazujących na istnienie podobnych lóż, wywodzących się z cechów kamieniarskich, w XVII w. i wcześniej. Kwestie ewentualnej przynależności do tych lóż Templariuszy pozostawia się indywidualnej spekulacji. Są wśród Braci zarówno zwolennicy tej teorii, jak i sceptycy. Należy tu wspomnieć, że teoria pochodzenia templariuszowskiego wolnomularstwa popularna była od początków formalnego istnienia ruchu i miała swój wyraz choćby w Rycie Ścisłej Obserwy, której mit założycielski był w całości oparty na schedzie po Templariuszach. Również w powstałym w początkach XIX w. Rycie Szkockim istnieją elementy nawiązujące do tej legendy.
Należy pamiętać, że Zakon Templariuszy, gdy powstał, był zakonem działającym w ramach Kościoła Rzymskokatolickiego. Stwierdzenie, że był zakonem religijnym, jest eufemistyczne - była to elitarna armia wiary katolickiej, a więc rycerze, którzy ofiarowali swoje życie Chrystusowi i obronie religii. Dlatego pytanie o podobieństwa między Wolnomularstwem a tymże Zakonem, w jego pierwotnym kształcie, musi znaleźć całkowicie negatywną odpowiedź. Wolnomularstwo jest ruchem zmierzającym do braterstwa wszystkich ludzi, a zatem jego misja jest wprost przeciwna do misji zakonu, który siał postrach wśród "innowierców". Wolnomularze nie są też poddani żadnej "regule" podobnej do zakonów religijnych - ewentualnie można powiedzieć, że ich cała "reguła" zawiera się w słowach: "poznaj siebie" oraz "miłuj biźniego swego jak siebie samego".
Wspólne cele Templariuszy i wolnomularstwa mogłyby powstać dopiero w tym spekulatywnym okresie, w którym Ci pierwsi mieliby przetrwać masakrę, urządzoną im wspólnie, ze względów politycznych i finansowych, przez Papiestwo i króla Francji. Można sobie łatwo wyobrazić, że rozczarowani i zdruzgotani zakonnicy, niegdyś elita Chrześcijaństwa i dumne uosobienie cnót zarówno wiary, jak i etosu rycerskiego, z dnia na dzień poniżeni do statusu heretyków, poddawani uwłaczającym męczarniom i mordowani, mogli przejść pewną przemianę światopoglądową. Po pierwsze, szukając schronienia dla duszy i ciała, ukryliby się w głębokiej konspiracji, po drugie zaś, z pewnością wspieraliby ruch, który sprzeciwiałby się dominacji "jednej słusznej drogi". Ten rodzaj logicznego rozumowania to tylko jedna z wskazówek, które prowadzą do wniosku, że jedni i drudzy mogliby mieć coś wspólnego.
We współczesnej antropologii wyróżnia się dwa pojęcia uwiarygodnienia: "historyczne" i "mityczne". Ujmując zagadnienie w dużym skrócie, pierwsze z nich stosowane jest w liniowej historii dziejów, której źródłem jest kronikarstwo, archiwizacja i dokumentacja... szereg następujących po sobie i wynikających z siebie faktów mających miejsce w "prawdziwym świecie", mierzalnym pięcioma zmysłami, czyli tym uznawanym za konsensus działań zbiorowych ludzkości. "Uwiarygodnieniem mitycznym" jest powołanie się na mechanizmy nieliniowe i często niewidzialne, których przestrzenią jest wyobraźnia, inspiracja i procesy życia duchowego, które nie muszą wiązać się z historycznie udokumentowanym i udowodnionym przekazem, jednak przejawiają się w życiu wewnętrznym jednostek i zbiorowości, mogąc znacząco wpływać na kształt wydarzeń historycznych.
Wolnomularstwo w znacznym stopniu opiera się o ten rodzaj "mitopoetyki" - korzysta z symboli i mitów osadzonych w zamierzchłej przeszłości, choćby powołując się na legendę o Świątyni Salomona i Hiramie, czy też mówiąc o "starożytności Bractwa". Choć z historycznego punktu widzenia taki rytuał redukcjoniście może wydać się zabiegiem dziwacznym, dla osoby biorącej udział w rytuale podobny kontekst mityczny otwiera pewne "sklepienia duszy". Dokonując pewnego przeskoku celem porównania, w podobny sposób np. teatr odgrywający "starożytne misteria" pod postacią sztuk antycznych, może przenieść widzów do innej epoki, innego świata, który historycznie być może istniał, ale z pewnością nie w identycznym kształcie, albo w ogóle nie istniał - co nie umniejsza jego realności w doświadczeniu widza tu i teraz - jak i nie neguje roli "katharsis". W obydwu doświadczeniach stajemy twarzą w twarz z wydarzeniami rozgrywającymi się w "świecie duszy", pozwalającymi spojrzeć z głębszej perspektywy na nasze życie oraz relacje ze światem i otoczeniem. Jako, że cel tych działań przyświecał zarówno dawnym i współczesnym szkołom wtajemniczenia, możemy mówić o "spadku duchowym". I taki właśnie spadek duchowy nosi wolnomularstwo po różnych dawnych i mało pamiętanych formach wtajemniczenia.
Z podobnego powodu wolnomularstwo, jako ruch inicjacyjny, nie potrzebuje dla swojego uwiarygodnienia dowodu historycznej ciągłości z bliższą lub dalszą starożytnością. Odróżniamy bardzo wyraźnie warstwę historyczną od mityczno-inicjacyjnej. Ruch nie musi historycznie i w sposób udokumentowany wywodzić się z pewnych wcześniejszych tradycji, aby przenosić jego "ducha".
Inaczej rzecz ma się w autorytarnych instytucjach religijnych. Dla nich wszelkie doniesienia naukowe o nieścisłościach w ich historii stanowią prawdziwe zagrożenie. M.in. stąd pożar w bibliotece w Aleksandrii, który stał się casusem dla wszystkich innych trwających całą historię dziejów aktów palenia książek, zbiorów i archiwów. Oraz heretyków - na stosach. Mieszanie mitu z rzetelnością historyczną a także fabrykowanie historii prowadzi prędzej czy później do konfliktu nauki i religii. Cały ten proces odbywa się olbrzymim kosztem ludzkości. Po wiekach absolutnego rozłamu między tymi dwiema dziedzinami życia stopniowo zaczyna się mówić o ich zbliżeniu. Wiele osób traktuje to niczym znak olbrzymiego postępu, jednak jedność źródeł religii i nauki była oczywista zarówno dla Hellenów, Egipcjan, średniowiecznych Muzułmanów czy Neopitagorejczyków.
Powracając z tej bardzo odległej dygresji, chcę też dodać, że istnieją liczne badania łączące ruch wolnomularski m.in. z alchemią, renesansowym hermetyzmem i ruchem różokrzyżowców... jest to jednak temat na zupełnie inną notkę w nieokreślonej przyszłości...
Jedno z pytań zadało niezależnie dwóch Czytelników, a dotyczy ono relacji Wolnomularstwa do Zakonu Templariuszy. Po części, wędrując po kilku poziomach dygresji, nawiążę do pytania o pożytki płynące z uczestnictwa w rytuale wolnomularskim.
- Najpierw chcę panu zadać pytanie, panie Bartoszu(mogę po imieniu?), dotczące konsekwencji jednej z teorii powstania wolnomularstwa. Mówi ona, że wolnomularstwo powstało z przekształcenie się, niszczonego przez francuzów, zakonu templariuszy, którego członkowie przysięgali życie w ubóstwie. Zakon posiadał olbrzymi majątek, ale poszczególni członkowie byli faktycznie ubodzy. Czy istnieje tutaj spójność pomiędzy tymi dwoma zakonami? Czy wolnomularze też są podporządkowani takim regułom?
Proszę swobodnie pisać po imieniu. Na samym wstępie trzeba zaznaczyć, że templariuszowskie pochodzenie wolnomularstwa jest spekulacją opartą na poszlakach. Naukowcy (również wolnomularze), którzy najbardziej skrupulatnie podchodzą do standardów naukowych, jasno mówią, że nie istnieją żadne dowody wskazujące na prawdziwość tej legendy. Istnieje natomiast rzesza naukowców oraz amatorów, którzy formułują tego typu teorie w oparciu o poszlaki, przemawiające na jej korzyść. Najbardziej znaną pozycją, szczegółowo badającą tę teorię jest książka "Zrodzeni z krwi" Johna Robinsona. Inni autorzy posuwają się do znacznie bardziej fantastycznych teorii, np. rodowodu masonerii w misteriach starożytnego Egiptu.
Oficjanie wolnomularstwo mówi jedynie o swojej dowiedzionej i udokumentowanej historii, która formalnie zaczęła się 24 czerwca 1717 roku, a także o dokumentach wskazujących na istnienie podobnych lóż, wywodzących się z cechów kamieniarskich, w XVII w. i wcześniej. Kwestie ewentualnej przynależności do tych lóż Templariuszy pozostawia się indywidualnej spekulacji. Są wśród Braci zarówno zwolennicy tej teorii, jak i sceptycy. Należy tu wspomnieć, że teoria pochodzenia templariuszowskiego wolnomularstwa popularna była od początków formalnego istnienia ruchu i miała swój wyraz choćby w Rycie Ścisłej Obserwy, której mit założycielski był w całości oparty na schedzie po Templariuszach. Również w powstałym w początkach XIX w. Rycie Szkockim istnieją elementy nawiązujące do tej legendy.
Należy pamiętać, że Zakon Templariuszy, gdy powstał, był zakonem działającym w ramach Kościoła Rzymskokatolickiego. Stwierdzenie, że był zakonem religijnym, jest eufemistyczne - była to elitarna armia wiary katolickiej, a więc rycerze, którzy ofiarowali swoje życie Chrystusowi i obronie religii. Dlatego pytanie o podobieństwa między Wolnomularstwem a tymże Zakonem, w jego pierwotnym kształcie, musi znaleźć całkowicie negatywną odpowiedź. Wolnomularstwo jest ruchem zmierzającym do braterstwa wszystkich ludzi, a zatem jego misja jest wprost przeciwna do misji zakonu, który siał postrach wśród "innowierców". Wolnomularze nie są też poddani żadnej "regule" podobnej do zakonów religijnych - ewentualnie można powiedzieć, że ich cała "reguła" zawiera się w słowach: "poznaj siebie" oraz "miłuj biźniego swego jak siebie samego".
Wspólne cele Templariuszy i wolnomularstwa mogłyby powstać dopiero w tym spekulatywnym okresie, w którym Ci pierwsi mieliby przetrwać masakrę, urządzoną im wspólnie, ze względów politycznych i finansowych, przez Papiestwo i króla Francji. Można sobie łatwo wyobrazić, że rozczarowani i zdruzgotani zakonnicy, niegdyś elita Chrześcijaństwa i dumne uosobienie cnót zarówno wiary, jak i etosu rycerskiego, z dnia na dzień poniżeni do statusu heretyków, poddawani uwłaczającym męczarniom i mordowani, mogli przejść pewną przemianę światopoglądową. Po pierwsze, szukając schronienia dla duszy i ciała, ukryliby się w głębokiej konspiracji, po drugie zaś, z pewnością wspieraliby ruch, który sprzeciwiałby się dominacji "jednej słusznej drogi". Ten rodzaj logicznego rozumowania to tylko jedna z wskazówek, które prowadzą do wniosku, że jedni i drudzy mogliby mieć coś wspólnego.
We współczesnej antropologii wyróżnia się dwa pojęcia uwiarygodnienia: "historyczne" i "mityczne". Ujmując zagadnienie w dużym skrócie, pierwsze z nich stosowane jest w liniowej historii dziejów, której źródłem jest kronikarstwo, archiwizacja i dokumentacja... szereg następujących po sobie i wynikających z siebie faktów mających miejsce w "prawdziwym świecie", mierzalnym pięcioma zmysłami, czyli tym uznawanym za konsensus działań zbiorowych ludzkości. "Uwiarygodnieniem mitycznym" jest powołanie się na mechanizmy nieliniowe i często niewidzialne, których przestrzenią jest wyobraźnia, inspiracja i procesy życia duchowego, które nie muszą wiązać się z historycznie udokumentowanym i udowodnionym przekazem, jednak przejawiają się w życiu wewnętrznym jednostek i zbiorowości, mogąc znacząco wpływać na kształt wydarzeń historycznych.
Wolnomularstwo w znacznym stopniu opiera się o ten rodzaj "mitopoetyki" - korzysta z symboli i mitów osadzonych w zamierzchłej przeszłości, choćby powołując się na legendę o Świątyni Salomona i Hiramie, czy też mówiąc o "starożytności Bractwa". Choć z historycznego punktu widzenia taki rytuał redukcjoniście może wydać się zabiegiem dziwacznym, dla osoby biorącej udział w rytuale podobny kontekst mityczny otwiera pewne "sklepienia duszy". Dokonując pewnego przeskoku celem porównania, w podobny sposób np. teatr odgrywający "starożytne misteria" pod postacią sztuk antycznych, może przenieść widzów do innej epoki, innego świata, który historycznie być może istniał, ale z pewnością nie w identycznym kształcie, albo w ogóle nie istniał - co nie umniejsza jego realności w doświadczeniu widza tu i teraz - jak i nie neguje roli "katharsis". W obydwu doświadczeniach stajemy twarzą w twarz z wydarzeniami rozgrywającymi się w "świecie duszy", pozwalającymi spojrzeć z głębszej perspektywy na nasze życie oraz relacje ze światem i otoczeniem. Jako, że cel tych działań przyświecał zarówno dawnym i współczesnym szkołom wtajemniczenia, możemy mówić o "spadku duchowym". I taki właśnie spadek duchowy nosi wolnomularstwo po różnych dawnych i mało pamiętanych formach wtajemniczenia.
Z podobnego powodu wolnomularstwo, jako ruch inicjacyjny, nie potrzebuje dla swojego uwiarygodnienia dowodu historycznej ciągłości z bliższą lub dalszą starożytnością. Odróżniamy bardzo wyraźnie warstwę historyczną od mityczno-inicjacyjnej. Ruch nie musi historycznie i w sposób udokumentowany wywodzić się z pewnych wcześniejszych tradycji, aby przenosić jego "ducha".
Inaczej rzecz ma się w autorytarnych instytucjach religijnych. Dla nich wszelkie doniesienia naukowe o nieścisłościach w ich historii stanowią prawdziwe zagrożenie. M.in. stąd pożar w bibliotece w Aleksandrii, który stał się casusem dla wszystkich innych trwających całą historię dziejów aktów palenia książek, zbiorów i archiwów. Oraz heretyków - na stosach. Mieszanie mitu z rzetelnością historyczną a także fabrykowanie historii prowadzi prędzej czy później do konfliktu nauki i religii. Cały ten proces odbywa się olbrzymim kosztem ludzkości. Po wiekach absolutnego rozłamu między tymi dwiema dziedzinami życia stopniowo zaczyna się mówić o ich zbliżeniu. Wiele osób traktuje to niczym znak olbrzymiego postępu, jednak jedność źródeł religii i nauki była oczywista zarówno dla Hellenów, Egipcjan, średniowiecznych Muzułmanów czy Neopitagorejczyków.
Powracając z tej bardzo odległej dygresji, chcę też dodać, że istnieją liczne badania łączące ruch wolnomularski m.in. z alchemią, renesansowym hermetyzmem i ruchem różokrzyżowców... jest to jednak temat na zupełnie inną notkę w nieokreślonej przyszłości...
niedziela, 7 lutego 2010
Wolnomularstwo a religie, w odpowiedzi na głos Czytelnika
Drodzy Czytelnicy,
Na wstępie dziękuję tym z Was, którzy dalej śledzą losy tego blogu (a nie bloga, jak sugerował jeden z wpisów - "blog" jako rzeczownik męski nieżywotny poprawnie zasługuje na końcówkę "u" - wbrew potocznej praktyce). Jestem świadom, że powinien być on uzupełniany częściej. Głos ponaglenia odebrałem nie tylko w Waszych komentarzach, ale i w mojej własnej Loży. Dlatego postanowiłem narzucić sobie większą dyscyplinę i pisać przynajmniej raz na dwa tygodnie, z tendencją ku pisaniu raz na tydzień.
Dziś piszę w odpowiedzi na jeden z komentarzy (pozwalając sobie w paru miejscach rozszerzyć temat) Czytelnika o pseudonimie "Raven". Oto fragment wypowiedzi:
"Czytając o tym na czym polegają kolejne stopnie wtajemniczenia można odnieść wrażenie, że to praktyka niemal religijna. Rozszerzanie zdolności pojmowanie świata, zdobywanie wiedzy o "życiu i na drodze do jeszcze większego życia (przekraczającego ciało fizyczne), a także jego wielorakiej natury - na poły śmiertelnej, na poły nieskończonej." Brzmi to jak zaproszenie do scjentologów."
Wolnomularstwa nie można nazwać religią z kilku powodów. Po pierwsze, jest ono zdefiniowane jako ruch nie narzucający żadnemu ze swoich Braci jakichkolwiek poglądów natury metafizycznej i szanujący jego własne, o ile nie kłócą się z podstawowymi zasadami ruchu (co może mieć miejsce w przypadku każdego podejścia fundamentalistycznego i nienawistnego). Jednocześnie, wolnomularstwo zachęca każdego człowieka do szczerości wobec własnej religii i do poszerzonej refleksji duchowej, nie pytając go jednak o jej wyniki ani ich nie sugerując. Są to istotne różnice w stosunku do religii, które w swoim masowym wydaniu opierają się na dogmacie, wymogu przyjęcia konkretnych rozwiązań oraz wyraźnym wyborze jednego kultu w opozycji do wszystkich innych (np. dla hierarchów nie do pomyślenia jest aby ktoś był jednocześnie Chrześcijaninem i Muzułmaninem).
Wolnomularstwo jest raczej przestrzenią umożliwiającą swobodną konstrukcję metafizyczną w oparciu o osobistą interpretację jego symboli. Rytuał i wtajemniczenia masońskie stwarzają tę przestrzeń, odgradzają Świątynię od chaosu świata zewnętrznego i prowadzą do skupienia na wewnętrznym, duchowym charakterze egzystencji, który jest uważany za uniwersalny fakt. Te rytuały i symbole mają na tyle uniwersalny charakter, że człowiek inteligentny i refleksyjny nie ma problemu z odniesieniem ich do wyznawanej przez siebie religii, filozofii czy poglądu metafizycznego i zinterpretować tak, by zintensyfikować własne, indywidualne przeżycie czegoś, co czasem nazywa się "tajemnicą rytuału".
Dlatego, gdy czasem będę pisał o swoich przemyśleniach odnośnie duchowych implikacji symboli wolnomularstwa (np. wspomniana nieśmiertelność duszy), proszę traktować to jako wyłącznie mój własny, indywidualny konstrukt i moje prywatne wnioski.
"Nie mówiąc już o tym, że kłócić się to może z wielkimi systemami religijnymi. Wolnomularze głoszą neutralność światopoglądową ale loże o rytach konserwatywnych w praktyce otwarte są jedynie na część denominacji protestanckich bądź deistów. Katolikom przystępować do nich w praktyce nie wolno, idee wolnomularskie kłócą się z Islamem, ideologie dalekowschodnie nie podzielają wiary w Wielkiego Architekta o różnej maści ateistach i agnostykach nie wspominając..."
Może (kłócić się), ale nie musi. To zależy od stylu wyznawania wielkiej religii. Wolnomularstwo jest zakazane przez najbardziej ortodoksyjne i fundamentalistyczne odmiany wielkich religii - w niektórych państwach arabskich przynależność do niego była karana śmiercią, jest też ona zakazana w ortodoksyjnych środowiskach żydowskich. To samo tyczy się najbardziej ortodoksyjnych nurtów w katolicyzmie. Wolnomularstwo nie pasuje do nikogo, kto uważa którąś z religii za jedyną słuszną drogę do Prawdy i jest to dość logiczne, skoro mówi ono o równości religii i ludzi. Ludziom, dla których religią rządzi, tak jak w biznesie, zasada konkurencji, wolnomularstwo faktycznie może wydawać się realnym zagrożeniem. Powstaje jednak pytanie, na ile religia pojmowana w sposób fundamentalistyczny, nienawistny i skierowany przeciw bliźnim jest faktycznie bliska swoich własnych korzeni! Odpowiedź na to pytanie należy jednak do każdego z nas we własnym sumieniu.
Jeśli chodzi o przystawalność religii i wolnomularstwa wystarczy wspomnieć, że olbrzymia większość masonów w Turcji to muzułmanie. Dla katolików, w czasach prześladowań w Anglii, loże były miejscem schronienia, dialogu i pomocy. Wielki Architekt jest symbolem - nie jest powiedziane, że musi być interpretowany jako osobowy, monoteistyczny bóg - dlatego do lóż należy wielu hinduistów czy buddystów. Gdy pod koniec XIX w. w Chicago odbył się Parlament Religii, przedstawicielem Indii i świata hinduizmu był wolnomularz Swami Vivekananda, jeden z pierwszych popularyzatorów metafizyki indyjskiej na Zachodzie. W piękny sposób mówił on o braterstwie ludzi i religii, o jednym Bogu i o wielości ścieżek do Niego. Sposób, w jaki przedstawiał własną religię, był w swoim duchu niezwykle wolnomularski...!
Osobiście nie widzę więc, jak wolnomularstwo miałoby kłócić się z którąkolwiek wiarą ani też nie czuję, by mnie albo komukolwiek z Braci, których znam, cokolwiek narzucało. Wręcz przeciwnie - inspiruje, pogłębia i zachęca. Tym bardziej, że duchowy pierwiastek, symbolicznie nazywany Wielkim Architektem (co jest aluzją do murarskiej symboliki wolnomularstwa, a nie sugestią jakiegoś konkretnie nacechowanego bytu), jest konstytucyjnie określony jako fundament ruchu (z wyjątkiem niektórych nurtów nieregularnych).
Na wstępie dziękuję tym z Was, którzy dalej śledzą losy tego blogu (a nie bloga, jak sugerował jeden z wpisów - "blog" jako rzeczownik męski nieżywotny poprawnie zasługuje na końcówkę "u" - wbrew potocznej praktyce). Jestem świadom, że powinien być on uzupełniany częściej. Głos ponaglenia odebrałem nie tylko w Waszych komentarzach, ale i w mojej własnej Loży. Dlatego postanowiłem narzucić sobie większą dyscyplinę i pisać przynajmniej raz na dwa tygodnie, z tendencją ku pisaniu raz na tydzień.
Dziś piszę w odpowiedzi na jeden z komentarzy (pozwalając sobie w paru miejscach rozszerzyć temat) Czytelnika o pseudonimie "Raven". Oto fragment wypowiedzi:
"Czytając o tym na czym polegają kolejne stopnie wtajemniczenia można odnieść wrażenie, że to praktyka niemal religijna. Rozszerzanie zdolności pojmowanie świata, zdobywanie wiedzy o "życiu i na drodze do jeszcze większego życia (przekraczającego ciało fizyczne), a także jego wielorakiej natury - na poły śmiertelnej, na poły nieskończonej." Brzmi to jak zaproszenie do scjentologów."
Wolnomularstwa nie można nazwać religią z kilku powodów. Po pierwsze, jest ono zdefiniowane jako ruch nie narzucający żadnemu ze swoich Braci jakichkolwiek poglądów natury metafizycznej i szanujący jego własne, o ile nie kłócą się z podstawowymi zasadami ruchu (co może mieć miejsce w przypadku każdego podejścia fundamentalistycznego i nienawistnego). Jednocześnie, wolnomularstwo zachęca każdego człowieka do szczerości wobec własnej religii i do poszerzonej refleksji duchowej, nie pytając go jednak o jej wyniki ani ich nie sugerując. Są to istotne różnice w stosunku do religii, które w swoim masowym wydaniu opierają się na dogmacie, wymogu przyjęcia konkretnych rozwiązań oraz wyraźnym wyborze jednego kultu w opozycji do wszystkich innych (np. dla hierarchów nie do pomyślenia jest aby ktoś był jednocześnie Chrześcijaninem i Muzułmaninem).
Wolnomularstwo jest raczej przestrzenią umożliwiającą swobodną konstrukcję metafizyczną w oparciu o osobistą interpretację jego symboli. Rytuał i wtajemniczenia masońskie stwarzają tę przestrzeń, odgradzają Świątynię od chaosu świata zewnętrznego i prowadzą do skupienia na wewnętrznym, duchowym charakterze egzystencji, który jest uważany za uniwersalny fakt. Te rytuały i symbole mają na tyle uniwersalny charakter, że człowiek inteligentny i refleksyjny nie ma problemu z odniesieniem ich do wyznawanej przez siebie religii, filozofii czy poglądu metafizycznego i zinterpretować tak, by zintensyfikować własne, indywidualne przeżycie czegoś, co czasem nazywa się "tajemnicą rytuału".
Dlatego, gdy czasem będę pisał o swoich przemyśleniach odnośnie duchowych implikacji symboli wolnomularstwa (np. wspomniana nieśmiertelność duszy), proszę traktować to jako wyłącznie mój własny, indywidualny konstrukt i moje prywatne wnioski.
"Nie mówiąc już o tym, że kłócić się to może z wielkimi systemami religijnymi. Wolnomularze głoszą neutralność światopoglądową ale loże o rytach konserwatywnych w praktyce otwarte są jedynie na część denominacji protestanckich bądź deistów. Katolikom przystępować do nich w praktyce nie wolno, idee wolnomularskie kłócą się z Islamem, ideologie dalekowschodnie nie podzielają wiary w Wielkiego Architekta o różnej maści ateistach i agnostykach nie wspominając..."
Może (kłócić się), ale nie musi. To zależy od stylu wyznawania wielkiej religii. Wolnomularstwo jest zakazane przez najbardziej ortodoksyjne i fundamentalistyczne odmiany wielkich religii - w niektórych państwach arabskich przynależność do niego była karana śmiercią, jest też ona zakazana w ortodoksyjnych środowiskach żydowskich. To samo tyczy się najbardziej ortodoksyjnych nurtów w katolicyzmie. Wolnomularstwo nie pasuje do nikogo, kto uważa którąś z religii za jedyną słuszną drogę do Prawdy i jest to dość logiczne, skoro mówi ono o równości religii i ludzi. Ludziom, dla których religią rządzi, tak jak w biznesie, zasada konkurencji, wolnomularstwo faktycznie może wydawać się realnym zagrożeniem. Powstaje jednak pytanie, na ile religia pojmowana w sposób fundamentalistyczny, nienawistny i skierowany przeciw bliźnim jest faktycznie bliska swoich własnych korzeni! Odpowiedź na to pytanie należy jednak do każdego z nas we własnym sumieniu.
Jeśli chodzi o przystawalność religii i wolnomularstwa wystarczy wspomnieć, że olbrzymia większość masonów w Turcji to muzułmanie. Dla katolików, w czasach prześladowań w Anglii, loże były miejscem schronienia, dialogu i pomocy. Wielki Architekt jest symbolem - nie jest powiedziane, że musi być interpretowany jako osobowy, monoteistyczny bóg - dlatego do lóż należy wielu hinduistów czy buddystów. Gdy pod koniec XIX w. w Chicago odbył się Parlament Religii, przedstawicielem Indii i świata hinduizmu był wolnomularz Swami Vivekananda, jeden z pierwszych popularyzatorów metafizyki indyjskiej na Zachodzie. W piękny sposób mówił on o braterstwie ludzi i religii, o jednym Bogu i o wielości ścieżek do Niego. Sposób, w jaki przedstawiał własną religię, był w swoim duchu niezwykle wolnomularski...!
Osobiście nie widzę więc, jak wolnomularstwo miałoby kłócić się z którąkolwiek wiarą ani też nie czuję, by mnie albo komukolwiek z Braci, których znam, cokolwiek narzucało. Wręcz przeciwnie - inspiruje, pogłębia i zachęca. Tym bardziej, że duchowy pierwiastek, symbolicznie nazywany Wielkim Architektem (co jest aluzją do murarskiej symboliki wolnomularstwa, a nie sugestią jakiegoś konkretnie nacechowanego bytu), jest konstytucyjnie określony jako fundament ruchu (z wyjątkiem niektórych nurtów nieregularnych).
środa, 27 stycznia 2010
Wywiad dla dziennika "Metro"
W dniu jutrzejszym, czyli 27-go stycznia br w dzienniku "Metro" ukaże się udzielony przeze mnie wywiad na temat wolnomularstwa w kontekście premiery nowej książki Dana Browna pt. "Zaginiony symbol". W związku z tym, że z oryginalnego wywiadu zostanie mały ułamek (tylko na tyle pozwala rubryka), zamieszczam go poniżej w całości - po to, aby wykasowana część nie poszła całkowicie na marne. Wywiad przeprowadziła Pani Maja Staniszewska. Myślę, że poniekąd odpowiada on także na niektóre pytania Czytelników. Dodam, że planuję począwszy z tą notką zwiększyć aktywność na blogu.
- Co to jest Wielka Loża Narodowa Polski, co oznacza ryt szkocki, ilu jest członków?
W.L.N.P. to nazwa tzw. obediencji, czyli organizacji zrzeszającej poszczególne Loże należące do jednego nurtu wolnomularskiego. W tym przypadku jest to nurt zwany potocznie "regularnym", czyli uznawanym przez United Grand Lodge of England, a zarazem najbardziej zbliżony do pierwotnych założeń ruchu, takich, jak np. wymóg uznania istnienia czynnika duchowego w życiu ludzkim - w dowolnej formie. Ryt Szkocki Dawny i Uznany, tak bowiem brzmi jego pełna nazwa, jest to najbardziej powszechny spośród systemów wyższych stopni, które mogą otrzymać wolnomularze, którzy przeszli przez trzy główne stopnie masońskie - Ucznia, Czeladnika i Mistrza. Te stopnie zawierają w sobie pełnię i kwintesencję wtajemniczenia wolnomularskiego, zaś stopnie wyższe powstały w celu pogłębienia nauk zawartych we wtajemniczeniu, rozwinięcia pewnych wątków mitologicznych, itp. W przypadku Rytu Szockiego, najwyższym stopniem wtajemniczenia jest trzydziesty trzeci, przyznawany wyłącznie jako honorowe uznanie czyichś nadzwyczajnych zasług dla ruchu. Szacuję, że w W.L.N.P. jest do dwustu członków, gdyby zaś policzyć wszystkich wolnomularzy w Polsce pracujących w różnych obediencjach, ta liczba prawdopodobnie wzrosłaby trzykrotnie.
- Dlaczego postanowił Pan zostać masonem, ile trwało, zanim został Pan przyjęty i co to dla Pana oznacza "być masonem"?
Ruchem wolnomularskim zainteresowałem się w okresie studiów na UW z wielu powodów. Po pierwsze, jego historia wiązała się w pewien sposób z interesującymi mnie alternatywnymi europejskimi nurtami duchowo-filozoficznymi, mało dziś znanymi, a posiadającymi olbrzymią tradycję i wpływ na naszą kulturę, takimi jak starożytne szkoły misteriów, gnostycyzm, renesansowa alchemia i hermetyzm, a nawet fideli d'amore średniowiecznych trubadurów. Wszystkie te nurty opierały się na indywidualnym wtajemniczeniu. Po drugie, bardzo bliskie były mi najważniejsze zasady wolnomularstwa - krzewienie dobrej i braterskiej atmosfery pomiędzy ludźmi, warstwami społecznymi, środowiskami i światopoglądami, a także wsparcie duchowego życia każdego człowieka, niezależnie od wyznania, poprzez stosowanie uniwersalnych symboli i mitów. Później jeden z moich dobrych przyjaciół okazał się masonem i to on pomógł mi dotrzeć w końcu do "bram Świątyni". Od momentu rozpoczęcia procedury czekałem na przyjęcie około roku. Czasem trwa to dłużej, czasem - rzadziej - krócej. Dodam, że aby zaproponować swoją kandydaturę, nie trzeba posiadać szczególnych kontaktów - wystarczy zgłosić się do wybranej Loży. "Być masonem" - to zdecydowanie pozytywne doświadczenie, choć z zupełnie innych powodów, niż sądzą wielbiciele rozmaitych teorii spiskowych. Kto szuka w Loży władzy, poprawy życia zawodowego, tajemnych układów - zawiedzie się. O ile zostanie w ogóle przyjęty. Moja satysfakcja z bycia wolnomularzem wynika z radości obcowania z naprawdę porządnymi i ciekawymi ludźmi. Jest to bardzo zróżnicowane środowisko, a to moim zdaniem sprzyja twórczemu rozwojowi osobistemu. Nie ma nic gorszego, niż homogeniczna grupa ludzi wyznających dokładnie taki sam pogląd na życie. Tym, co nas łączy, jest zgoda, że przyjaźń jest ważniejsza niż różnice i że wszyscy jesteśmy bliźnimi w ramach wspólnego Absolutu. I chęć wykorzystania tej wiedzy do poprawy życia wokół nas - bez narzucania komukolwiek naszych poglądów. Świątynia jest miejscem kontemplacji i wzmocnienia tych intencji. Polem działania - życie codzienne, gdzie każdy z nas ma za zadanie postępować najlepiej jak potrafi i w zgodzie z własnym sumieniem.
- Czy masoni już rządzą światem, czy dopiero do tego dążycie? I czy nadal spotykacie się na tajemnych rytuałach podczas których pijecie wino z ludzkich czaszek? (to z Dana Browna :))
Władza nad światem musi być strasznie męcząca. Najpierw trzeba ją zdobyć, a potem utrzymać. Zostawiamy to politykom - niech oni się męczą, w końcu zapewne robią to ze szczerej chęci pomocy nam wszystkim. Z mojego, a także - jak sądzę - wielu spośród moich Braci - punktu widzenia, takie podejście do sprawy jest niesamowicie nieefektywne (i nieefektowne). Chyba wolimy zmieniać rzeczywistość w inny sposób - każdy po swojemu - zwłaszcza poprzez zastosowanie naszych ideałów do każdej sytuacji w naszym życiu. Można to robić na wiele sposobów - np. pokazując ludziom wokół, że człowiek człowiekowi może być człowiekiem, a niekoniecznie wilkiem, udzielając się charytatywnie, będąc uczciwym, tworząc dzieła sztuki, udzielając się w debatach, pracując na rzecz społeczeństwa itp. Masonom trudno byłoby zdobyć władzę nad światem, bo nie istnieje ani żadna centralna władza masońska - każda Loża jest suwerenna, tak samo jak każdy mason - ani nie istnieje też żadna centralne porozumienie co do tego, jak idealna rzeczywistość miałaby wyglądać. Każdy z Braci ma za zadanie na własną rękę, niejako oddolnie, tworzyć swoją rzeczywistość najlepiej jak potrafi. Panowanie nad sobą samym - to już samo w sobie trudne i szczytne zadanie. Co do rytuałów, owszem, posiadamy je - choć tajemnymi bym ich nie nazwał - w końcu całkiem sporo informacji o nich można znaleźć w książkach i w Internecie. Tajemnicą nie są same nauki - jest nią ich zrozumienie. Nie jest to tajemnica w rozumieniu sekretu, który można komuś zdradzić na ucho albo nie - prędzej jest to tajemnica wewnętrznego doświadczenia, porównywalna np. z tajemnicą zawartą w przeżywaniu sztuki. Owszem, pijemy wino, jednakże jako naczyń używamy kielichów. Nie słyszałem o rytuałach masońskich, w których pito by cokolwiek z czaszki - ale może po prostu jestem nie dość wtajemniczony! Z pewnością dzięki temu wątkowi sprzeda się jednak o parę więcej egzemplarzy.
- Skąd tyle negatywnych stereotypów o masonach?
Na to pytanie lepiej mogliby odpowiedzieć moi koledzy historycy, którzy doskonale orientują się w procesach, które do takiego stanu rzeczy doprowadziły. Warto powiedzieć, że sytuacja w Polsce jest bardzo specyficzna. M.in. wskutek dziesięcioleci komunizmu, zwalczającego masonerię, tak samo, jak każdy ustrój totalitarny, a także zaborów, w Polsce tradycja wolnomularska została w znacznym stopniu osłabiona. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej w Anglii, Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, a nawet w Turcji. W wielu z tych krajów wolnomularstwo jest nurtem bardzo szanowanym, bardzo otwarcie i aktywnie uczestniczącym w życiu społecznym. Owczywiście, teorie spiskowe i zawiść pojawiały się wszędzie - z wielu powodów. Po pierwsze, człowiek potrzebuje kozła ofiarnego dla uzasadnienia własnych nieszczęść - myślę, że to wyjaśnienie jest szczególnie aktualne i zasadne w naszym kraju. Zdecydowanie łatwiej jest winą obarczyć małe i praktycznie niewidoczne grono osób, niż otwarcie krytykować tych, którzy posiadają znaczący wpływ na rzeczywistość. Po drugie, znalezienie sobie jakiegoś "wroga" jest standardową i starą jak świat praktyką socjotechniczną służącą ujednolicaniu i wzmacnianiu poczucia tożsamości wewnątrz homogenicznych grup - np. elektoratu populistycznych partii politycznych. Po trzecie, każdy, komu zależy na forsowaniu własnej wizji rzeczywistości jako jedynej słusznej, w naturalny i logiczny sposób będzie darzył antypatią ruchy mówiące o tolerancji, pluralizmie światopoglądowym, równości wyznań i ludzi, itp. Zdarzały się też przypadki osób, które wymyślały najprzedziwniejsze i sensacyjne historie na temat masonerii po to tylko, aby zdobyć posłuch i popularność albo zysk ze sprzedaży.
- W nowej książce Dana Browna masoni są nie tylko głównymi, ale też pozytywnymi bohaterami. Czy biorąc pod uwagę ogromną popularność powieści tego autora ma Pan nadzieję, że lektura "Zaginionego symbolu" zmieni spojrzenie szerokiej publiczności na masonów, pozwoli obalić kilka mitów a w skrócie zrobi to, co "Kod Leonarda Da Vinci" zrobił Opus Dei, tylko z przeciwnym znakiem?
Jak wiadomo, książka, aby coś znaczyć, musi bądź to być na bardzo wysokim poziomie literackim, bądź teżpodkoloryzować rzeczywistość tak, aby stała się intrygująca i zapalała zmysły. Ten ostatni zabieg stanowi główną metodę Dana Browna. Opiera się on o tajemnicze zjawiska istniejące w realnym świecie i sprzedaje je w intrygującej postaci. Jako, że jest to fikcja literacka, jest to w pełni uzasadnione działanie. Myślę, ta ksiażka faktycznie może pobudzić zainteresowanie wielkiej rzeczy czytelników ruchem wolnomularskim. Jest to niewątpliwie pozytywny efekt, zwłaszcza w naszym kraju, gdzie wiedza społeczeństwa o ruchu jest wciąż bardzo nikła, zaś sami wolnomularze wciąż jeszcze niechętnie wypowiadają się publicznie. Skoro książka poprawi wizerunek Zakonu - a zatem, w moim przekonaniu, zbliży go do rzeczywistości, jestem zdecydowanie za. Ci spośród czytelników, których temat ten szczególnie zainteresuje, sami skorygują swoją wiedzę o detale takie, jak owo "picie wina z czaszki". Zwłaszcza, że w książce też można znaleźć sporo prawdziwych informacji o wolnomularstwie i jego filozofii.
- Czy czytał Pan książkę i czy to, co jest w niej napisane ma pokrycie w rzeczywistości? Co najważniejszego w niej zawarto, a czego Panu brakuje? Czy lubi Pan książki Dana Browna, a jeśli tak, to za co (lub za co ich Pan nie lubi)?
Z pozycją, o której mówimy, dotychczas miałem okazję zetknąć się bardzo pobieżnie, jednak rozmawiałem z osobami, które ją w całości przeczytały. Osobiście przeczytałem tylko "Kod da Vinci". Na podstawie tej lektury mógłbym określić literaturę Pana Browna czterema słowami: "intrygująca fabuła, wartka akcja". Autor buduje swoją powieść na wiedzy o masonerii, która w pewnym stopniu jest zgodna z rzeczywistością, zwłaszcza - z tego, co zdążyłem się zorientować - w sferze filozofii. Jednak pewne ogólne konkluzje, zwłaszcza te o władzy nad światem czy o tym, że wolnomularstwo jest kryptoreligią, interpretowałbym raczej jako ten sensacyjny "pieprzyk", który ma dodać czytelnikowi dreszczyku emocji. Myślę, że najważniejsze jest to, że książka częściowo naprawi czarną legendę wolnomularstwa w naszym kraju i być może zainteresuje swoich czytelników do zdobycia rzetelnej wiedzy na ten temat.
- Pisze Pan na blogu, że masoni nie są organizacją tajną, ale dyskretną. Czy zatem w Polsce masoni noszą masońskie pierścienie i czy gdzieś w Warszawie jest takie miejsce jak waszyngtoński Dom świątyni położony o kilka przecznic od Białego Domu? I czy planujecie w przyszłości "wyjść do ludzi" (wspomina Pan o otwartych wykładach a nawet piknikach masonów na zachodzie), jeśli tak to kiedy może to nastąpić, a jeśli nie to dlaczego?
Pozwolę sobie na uwagę z przymrużeniem oka, że nasza Świątynia mieści się w bezpiecznej odległości od polskiego "Białego Domu". Faktycznie, są Bracia, którzy noszą wolnomularski pierścień lub inne symbole, np. w klapie marynarki i nie kryją się ze swoją przynależnością. Osobiście myślę, że proces "wychodzenia do ludzi" już się zaczął, aczkolwiek dość leniwie. Sądzę i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości wiedza o wolnomularstwie będzie rosła i co za tym idzie Loże otworzą się na otaczający świat - np. organizując konferencje, dni otwarte, pikniki, spotkania, akcje dobroczynne, a także, że będzie można otwarcie mówić o swojej przynależności bez cienia obawy np. o niemiłe konsekwencje zawodowe lub prywatne, wynikające z niewiedzy i nieprzychylnej nam propagandy pewnych środowisk. Tak jak dzieje się to na Zachodzie. Osobiście myślę, że otwartość w sferze pozarytualnej jest bliższa duchowi wolnomularstwa niźli skrytość - w końcu jest to ruch przyjazny życiu ludzkiemu i jego wszelkim pozytywnym przejawom.
- I jak to właściwie jest z kobietami - Pana Loża ich nie przyjmuje, inne tak. Dlaczego?
Tak jak wspominałem na początku rozmowy, W.L.N.P. należy do nurtu "regularnego", najbliżej trzymającego się starych zasad ruchu. Wolnomularstwo zdefiniowano wówczas jako "bractwo", a więc stowarzyszenie dla mężczyzn. Wbrew niektórym spekulacjom nie wynikało to z męskiego szowinizmu, lecz raczej ze zwykłej chęci spotykania się w męskim gronie - zgodnie z wolnością stowarzyszania się. Sam pastor Anderson, twórca sławnej konstytucji wolnomularskiej, zapytany, odparł, że w żadnym wypadku nie chodzi o brak szacunku dla Dam - wręcz przeciwnie, są one traktowane przez nas z największym możliwym uznaniem - "chodzi o to, aby podczas spotkań łatwiej nam było pozostać Braćmi". Oczywiście poza tym głównym nurtem wolnomularstwa istnieją Loże kobiece, a także koedukacyjne. Chociaż nurt regularny formalnie nie uznaje takich organizacji i nie posiada z nimi oficjalnych relacji, osobiście z całego serca popieram masonki w Polsce i sądzę, że kobiety często mają do uprawiania tej idei lepsze predyspozycje, niż mężczyźni. Ale być może właśnie dlatego ci drudzy bardziej jej potrzebują!
- Co to jest Wielka Loża Narodowa Polski, co oznacza ryt szkocki, ilu jest członków?
W.L.N.P. to nazwa tzw. obediencji, czyli organizacji zrzeszającej poszczególne Loże należące do jednego nurtu wolnomularskiego. W tym przypadku jest to nurt zwany potocznie "regularnym", czyli uznawanym przez United Grand Lodge of England, a zarazem najbardziej zbliżony do pierwotnych założeń ruchu, takich, jak np. wymóg uznania istnienia czynnika duchowego w życiu ludzkim - w dowolnej formie. Ryt Szkocki Dawny i Uznany, tak bowiem brzmi jego pełna nazwa, jest to najbardziej powszechny spośród systemów wyższych stopni, które mogą otrzymać wolnomularze, którzy przeszli przez trzy główne stopnie masońskie - Ucznia, Czeladnika i Mistrza. Te stopnie zawierają w sobie pełnię i kwintesencję wtajemniczenia wolnomularskiego, zaś stopnie wyższe powstały w celu pogłębienia nauk zawartych we wtajemniczeniu, rozwinięcia pewnych wątków mitologicznych, itp. W przypadku Rytu Szockiego, najwyższym stopniem wtajemniczenia jest trzydziesty trzeci, przyznawany wyłącznie jako honorowe uznanie czyichś nadzwyczajnych zasług dla ruchu. Szacuję, że w W.L.N.P. jest do dwustu członków, gdyby zaś policzyć wszystkich wolnomularzy w Polsce pracujących w różnych obediencjach, ta liczba prawdopodobnie wzrosłaby trzykrotnie.
- Dlaczego postanowił Pan zostać masonem, ile trwało, zanim został Pan przyjęty i co to dla Pana oznacza "być masonem"?
Ruchem wolnomularskim zainteresowałem się w okresie studiów na UW z wielu powodów. Po pierwsze, jego historia wiązała się w pewien sposób z interesującymi mnie alternatywnymi europejskimi nurtami duchowo-filozoficznymi, mało dziś znanymi, a posiadającymi olbrzymią tradycję i wpływ na naszą kulturę, takimi jak starożytne szkoły misteriów, gnostycyzm, renesansowa alchemia i hermetyzm, a nawet fideli d'amore średniowiecznych trubadurów. Wszystkie te nurty opierały się na indywidualnym wtajemniczeniu. Po drugie, bardzo bliskie były mi najważniejsze zasady wolnomularstwa - krzewienie dobrej i braterskiej atmosfery pomiędzy ludźmi, warstwami społecznymi, środowiskami i światopoglądami, a także wsparcie duchowego życia każdego człowieka, niezależnie od wyznania, poprzez stosowanie uniwersalnych symboli i mitów. Później jeden z moich dobrych przyjaciół okazał się masonem i to on pomógł mi dotrzeć w końcu do "bram Świątyni". Od momentu rozpoczęcia procedury czekałem na przyjęcie około roku. Czasem trwa to dłużej, czasem - rzadziej - krócej. Dodam, że aby zaproponować swoją kandydaturę, nie trzeba posiadać szczególnych kontaktów - wystarczy zgłosić się do wybranej Loży. "Być masonem" - to zdecydowanie pozytywne doświadczenie, choć z zupełnie innych powodów, niż sądzą wielbiciele rozmaitych teorii spiskowych. Kto szuka w Loży władzy, poprawy życia zawodowego, tajemnych układów - zawiedzie się. O ile zostanie w ogóle przyjęty. Moja satysfakcja z bycia wolnomularzem wynika z radości obcowania z naprawdę porządnymi i ciekawymi ludźmi. Jest to bardzo zróżnicowane środowisko, a to moim zdaniem sprzyja twórczemu rozwojowi osobistemu. Nie ma nic gorszego, niż homogeniczna grupa ludzi wyznających dokładnie taki sam pogląd na życie. Tym, co nas łączy, jest zgoda, że przyjaźń jest ważniejsza niż różnice i że wszyscy jesteśmy bliźnimi w ramach wspólnego Absolutu. I chęć wykorzystania tej wiedzy do poprawy życia wokół nas - bez narzucania komukolwiek naszych poglądów. Świątynia jest miejscem kontemplacji i wzmocnienia tych intencji. Polem działania - życie codzienne, gdzie każdy z nas ma za zadanie postępować najlepiej jak potrafi i w zgodzie z własnym sumieniem.
- Czy masoni już rządzą światem, czy dopiero do tego dążycie? I czy nadal spotykacie się na tajemnych rytuałach podczas których pijecie wino z ludzkich czaszek? (to z Dana Browna :))
Władza nad światem musi być strasznie męcząca. Najpierw trzeba ją zdobyć, a potem utrzymać. Zostawiamy to politykom - niech oni się męczą, w końcu zapewne robią to ze szczerej chęci pomocy nam wszystkim. Z mojego, a także - jak sądzę - wielu spośród moich Braci - punktu widzenia, takie podejście do sprawy jest niesamowicie nieefektywne (i nieefektowne). Chyba wolimy zmieniać rzeczywistość w inny sposób - każdy po swojemu - zwłaszcza poprzez zastosowanie naszych ideałów do każdej sytuacji w naszym życiu. Można to robić na wiele sposobów - np. pokazując ludziom wokół, że człowiek człowiekowi może być człowiekiem, a niekoniecznie wilkiem, udzielając się charytatywnie, będąc uczciwym, tworząc dzieła sztuki, udzielając się w debatach, pracując na rzecz społeczeństwa itp. Masonom trudno byłoby zdobyć władzę nad światem, bo nie istnieje ani żadna centralna władza masońska - każda Loża jest suwerenna, tak samo jak każdy mason - ani nie istnieje też żadna centralne porozumienie co do tego, jak idealna rzeczywistość miałaby wyglądać. Każdy z Braci ma za zadanie na własną rękę, niejako oddolnie, tworzyć swoją rzeczywistość najlepiej jak potrafi. Panowanie nad sobą samym - to już samo w sobie trudne i szczytne zadanie. Co do rytuałów, owszem, posiadamy je - choć tajemnymi bym ich nie nazwał - w końcu całkiem sporo informacji o nich można znaleźć w książkach i w Internecie. Tajemnicą nie są same nauki - jest nią ich zrozumienie. Nie jest to tajemnica w rozumieniu sekretu, który można komuś zdradzić na ucho albo nie - prędzej jest to tajemnica wewnętrznego doświadczenia, porównywalna np. z tajemnicą zawartą w przeżywaniu sztuki. Owszem, pijemy wino, jednakże jako naczyń używamy kielichów. Nie słyszałem o rytuałach masońskich, w których pito by cokolwiek z czaszki - ale może po prostu jestem nie dość wtajemniczony! Z pewnością dzięki temu wątkowi sprzeda się jednak o parę więcej egzemplarzy.
- Skąd tyle negatywnych stereotypów o masonach?
Na to pytanie lepiej mogliby odpowiedzieć moi koledzy historycy, którzy doskonale orientują się w procesach, które do takiego stanu rzeczy doprowadziły. Warto powiedzieć, że sytuacja w Polsce jest bardzo specyficzna. M.in. wskutek dziesięcioleci komunizmu, zwalczającego masonerię, tak samo, jak każdy ustrój totalitarny, a także zaborów, w Polsce tradycja wolnomularska została w znacznym stopniu osłabiona. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej w Anglii, Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, a nawet w Turcji. W wielu z tych krajów wolnomularstwo jest nurtem bardzo szanowanym, bardzo otwarcie i aktywnie uczestniczącym w życiu społecznym. Owczywiście, teorie spiskowe i zawiść pojawiały się wszędzie - z wielu powodów. Po pierwsze, człowiek potrzebuje kozła ofiarnego dla uzasadnienia własnych nieszczęść - myślę, że to wyjaśnienie jest szczególnie aktualne i zasadne w naszym kraju. Zdecydowanie łatwiej jest winą obarczyć małe i praktycznie niewidoczne grono osób, niż otwarcie krytykować tych, którzy posiadają znaczący wpływ na rzeczywistość. Po drugie, znalezienie sobie jakiegoś "wroga" jest standardową i starą jak świat praktyką socjotechniczną służącą ujednolicaniu i wzmacnianiu poczucia tożsamości wewnątrz homogenicznych grup - np. elektoratu populistycznych partii politycznych. Po trzecie, każdy, komu zależy na forsowaniu własnej wizji rzeczywistości jako jedynej słusznej, w naturalny i logiczny sposób będzie darzył antypatią ruchy mówiące o tolerancji, pluralizmie światopoglądowym, równości wyznań i ludzi, itp. Zdarzały się też przypadki osób, które wymyślały najprzedziwniejsze i sensacyjne historie na temat masonerii po to tylko, aby zdobyć posłuch i popularność albo zysk ze sprzedaży.
- W nowej książce Dana Browna masoni są nie tylko głównymi, ale też pozytywnymi bohaterami. Czy biorąc pod uwagę ogromną popularność powieści tego autora ma Pan nadzieję, że lektura "Zaginionego symbolu" zmieni spojrzenie szerokiej publiczności na masonów, pozwoli obalić kilka mitów a w skrócie zrobi to, co "Kod Leonarda Da Vinci" zrobił Opus Dei, tylko z przeciwnym znakiem?
Jak wiadomo, książka, aby coś znaczyć, musi bądź to być na bardzo wysokim poziomie literackim, bądź teżpodkoloryzować rzeczywistość tak, aby stała się intrygująca i zapalała zmysły. Ten ostatni zabieg stanowi główną metodę Dana Browna. Opiera się on o tajemnicze zjawiska istniejące w realnym świecie i sprzedaje je w intrygującej postaci. Jako, że jest to fikcja literacka, jest to w pełni uzasadnione działanie. Myślę, ta ksiażka faktycznie może pobudzić zainteresowanie wielkiej rzeczy czytelników ruchem wolnomularskim. Jest to niewątpliwie pozytywny efekt, zwłaszcza w naszym kraju, gdzie wiedza społeczeństwa o ruchu jest wciąż bardzo nikła, zaś sami wolnomularze wciąż jeszcze niechętnie wypowiadają się publicznie. Skoro książka poprawi wizerunek Zakonu - a zatem, w moim przekonaniu, zbliży go do rzeczywistości, jestem zdecydowanie za. Ci spośród czytelników, których temat ten szczególnie zainteresuje, sami skorygują swoją wiedzę o detale takie, jak owo "picie wina z czaszki". Zwłaszcza, że w książce też można znaleźć sporo prawdziwych informacji o wolnomularstwie i jego filozofii.
- Czy czytał Pan książkę i czy to, co jest w niej napisane ma pokrycie w rzeczywistości? Co najważniejszego w niej zawarto, a czego Panu brakuje? Czy lubi Pan książki Dana Browna, a jeśli tak, to za co (lub za co ich Pan nie lubi)?
Z pozycją, o której mówimy, dotychczas miałem okazję zetknąć się bardzo pobieżnie, jednak rozmawiałem z osobami, które ją w całości przeczytały. Osobiście przeczytałem tylko "Kod da Vinci". Na podstawie tej lektury mógłbym określić literaturę Pana Browna czterema słowami: "intrygująca fabuła, wartka akcja". Autor buduje swoją powieść na wiedzy o masonerii, która w pewnym stopniu jest zgodna z rzeczywistością, zwłaszcza - z tego, co zdążyłem się zorientować - w sferze filozofii. Jednak pewne ogólne konkluzje, zwłaszcza te o władzy nad światem czy o tym, że wolnomularstwo jest kryptoreligią, interpretowałbym raczej jako ten sensacyjny "pieprzyk", który ma dodać czytelnikowi dreszczyku emocji. Myślę, że najważniejsze jest to, że książka częściowo naprawi czarną legendę wolnomularstwa w naszym kraju i być może zainteresuje swoich czytelników do zdobycia rzetelnej wiedzy na ten temat.
- Pisze Pan na blogu, że masoni nie są organizacją tajną, ale dyskretną. Czy zatem w Polsce masoni noszą masońskie pierścienie i czy gdzieś w Warszawie jest takie miejsce jak waszyngtoński Dom świątyni położony o kilka przecznic od Białego Domu? I czy planujecie w przyszłości "wyjść do ludzi" (wspomina Pan o otwartych wykładach a nawet piknikach masonów na zachodzie), jeśli tak to kiedy może to nastąpić, a jeśli nie to dlaczego?
Pozwolę sobie na uwagę z przymrużeniem oka, że nasza Świątynia mieści się w bezpiecznej odległości od polskiego "Białego Domu". Faktycznie, są Bracia, którzy noszą wolnomularski pierścień lub inne symbole, np. w klapie marynarki i nie kryją się ze swoją przynależnością. Osobiście myślę, że proces "wychodzenia do ludzi" już się zaczął, aczkolwiek dość leniwie. Sądzę i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości wiedza o wolnomularstwie będzie rosła i co za tym idzie Loże otworzą się na otaczający świat - np. organizując konferencje, dni otwarte, pikniki, spotkania, akcje dobroczynne, a także, że będzie można otwarcie mówić o swojej przynależności bez cienia obawy np. o niemiłe konsekwencje zawodowe lub prywatne, wynikające z niewiedzy i nieprzychylnej nam propagandy pewnych środowisk. Tak jak dzieje się to na Zachodzie. Osobiście myślę, że otwartość w sferze pozarytualnej jest bliższa duchowi wolnomularstwa niźli skrytość - w końcu jest to ruch przyjazny życiu ludzkiemu i jego wszelkim pozytywnym przejawom.
- I jak to właściwie jest z kobietami - Pana Loża ich nie przyjmuje, inne tak. Dlaczego?
Tak jak wspominałem na początku rozmowy, W.L.N.P. należy do nurtu "regularnego", najbliżej trzymającego się starych zasad ruchu. Wolnomularstwo zdefiniowano wówczas jako "bractwo", a więc stowarzyszenie dla mężczyzn. Wbrew niektórym spekulacjom nie wynikało to z męskiego szowinizmu, lecz raczej ze zwykłej chęci spotykania się w męskim gronie - zgodnie z wolnością stowarzyszania się. Sam pastor Anderson, twórca sławnej konstytucji wolnomularskiej, zapytany, odparł, że w żadnym wypadku nie chodzi o brak szacunku dla Dam - wręcz przeciwnie, są one traktowane przez nas z największym możliwym uznaniem - "chodzi o to, aby podczas spotkań łatwiej nam było pozostać Braćmi". Oczywiście poza tym głównym nurtem wolnomularstwa istnieją Loże kobiece, a także koedukacyjne. Chociaż nurt regularny formalnie nie uznaje takich organizacji i nie posiada z nimi oficjalnych relacji, osobiście z całego serca popieram masonki w Polsce i sądzę, że kobiety często mają do uprawiania tej idei lepsze predyspozycje, niż mężczyźni. Ale być może właśnie dlatego ci drudzy bardziej jej potrzebują!
Subskrybuj:
Posty (Atom)